Powinna być zabawna rzecz w filmie, który nie jest czasowy jak obecne kręgi i powtarzający się z określonych okazji, w zasadzie odtwarzający porównywalne namiętne bity, które właśnie zostały objęte tą klasyfikacją science fiction. W przypadku, gdy wszystko się powtarza, to może dobrze wróży, że te historie również się powtarzają! Jednak w każdym razie, zasługując na „Mapę maleńkich wspaniałości”, film zna główne standardy społeczne („Dzień świstaka” i „Bandyci czasu”) i uznaje wpływ, jaki wywierają dzieła sztuki Harolda Ramisa i Terry’ego Gilliama w swojej historii YA. To nie sprawia, że film jest szczególnie jedyny w swoim rodzaju, jednak w każdym razie sprawia, że „Mapa maleńkich wspaniałości” jest autentyczna.
Skomponowany przez Lwa Grossmana z The Magicians i koordynowany przez Iana Samuelsa, który również wyreżyserował film YA „Sierra Burgess Is a Loser”, „Mapa maleńkich wspaniałości” rozgrywa się w jednym z tych uroczych małych amerykańskich miasteczek, w których jest pełen interesujących sklepów i wszystko jest wręcz satysfakcjonujące. To przyjemne do tego stopnia, że Mark (Kyle Allen) z liceum nie odrzucił zapamiętania podobnych 24 godzin przez około 1000 dni. Każdy dzień jest taki sam jak codzienna praktyka: budzi się i rozmawia ze swoim młodszym rodzeństwem, kłóci się z ojcem (Josh Hamilton), unika i wskakuje do szkoły, zatrzymując wpadki i inne małe niepowodzenia po drodze, a potem po prostu meandruje na około. Gra w gry komputerowe z najbliższym towarzyszem Henrykiem (Jermaine Harris), idzie na lokalny basen lub bierze sprzęt programistyczny, aby jechać ulicą. Ostatecznie wróci do domu, gdzie będzie miał podobny spór ze swoim ojcem o jego fantazję, by pójść do szkoły rzemiosła, a nie do zwykłej szkoły. A potem, o 12 wieczorem, jego ciało naturalnie zasypia, a dzień się resetuje – czas cofa się, okazje idą do tyłu, kolory wysysają z czynników środowiskowych Marka i wirują w górę w niebo. W momencie, gdy budzi się następnego dnia, jest to konsekwentnie odpowiednik.
Jednak to, co jest marginalnie zaniedbane, to nie tylko nauka, która za tym stoi, ale dodatkowo część konsekwencji moralnych związanych z byciem złapanym z inną osobą podczas tego, co może być końcem bezpośredniej rzeczywistości. Fantastyka naukowa, która całkowicie się tłumaczy, rzadko jest naprawdę zabawna, jednak „Mapa maleńkich wspaniałości” rzuca terminy takie jak „ulotna nieprawidłowość” i „osobliwość”, zanim w końcu wybierzemy filozofię „wszystko dzieje się dla wyjaśnienia”, która ma w pewnym stopniu niespełnienie. I mając na uwadze, że „Mapa maleńkich wspaniałości” nie zmienia się w, powiedzmy, w domenę „podróżników”, robi to, w którym tęsknotom męskiego bohatera w końcu nadaje się moc, a jego działania są wybaczane przez sam film. To praktycznie zaskakujące, kiedy film odkrywa, jak ważna jest w tym Margaret, ponieważ sprawia, że nie można przestać myśleć o tym, dlaczego „Mapa maleńkich wspaniałości” nie została opowiedziana z jej punktu widzenia. „Mapa maleńkich wspaniałości” jest w mniejszym stopniu rewitalizacją tego specyficznego podgatunku science fiction niż wyraźny szacunek do niego, jednak nawet w tych kategoriach nie można oprzeć się pokusie zastanowienia się, kiedy nieuchronnie przyjemne zakończenie filmu pokazuje cóż to byłby za alternatywny film, gdyby Margaret była skupiona, a nie Mark, i gdyby Grossman i Samuels byli gotowi stawić czoła jakimkolwiek wyzwaniom.