„Transformers: Ostatni Rycerz” to film, który w swojej długości epickości próbuje przekroczyć granice kinowej rozrywki, jednak niestety często gubi się w gąszczu niepotrzebnych wątków i nadmiernych efektów specjalnych.
Reżyser Michael Bay, znany z poprzednich części serii Transformers, również tym razem stawia na widowiskowość i efekty wizualne. Nie można mu odmówić talentu w kreowaniu spektakularnych scen akcji, które są pełne eksplozji, dynamicznych pojedynków robotów oraz efektownych efektów specjalnych. Jednakże, mimo całego tego wspaniałego wizualnego spektaklu, brakuje głębi w fabule i postaciach.
Historia filmu wydaje się być zbita z kilku różnych pomysłów, co sprawia, że narracja jest rozproszona i nieco chaotyczna. Pomimo prób wprowadzenia nowych wątków i tajemnic, wiele z nich pozostaje niewyjaśnionych lub niedopowiedzianych, co sprawia, że oglądającemu trudno jest zrozumieć pełny kontekst wydarzeń.
Obsada filmu, w której ponownie pojawiają się m.in. Mark Wahlberg, Anthony Hopkins oraz Stanley Tucci, stara się jak najlepiej poradzić sobie z materiałem, jaki mają do dyspozycji. Niestety, mimo ich talentu, nie są w stanie uchronić filmu przed płaskimi postaciami i kiepskim dialogiem.
Jednym z największych problemów „Transformers: Ostatniego Rycerza” jest jego nadmiar. Nadmiar efektów specjalnych, nadmiar akcji, nadmiar postaci i nadmiar czasu trwania. Film trwa ponad dwie i pół godziny, co sprawia, że nawet najbardziej oddani fani serii mogą odczuwać zmęczenie materiału.
Podsumowując, „Transformers: Ostatni Rycerz” to kolejna odsłona serii, która stara się przyciągnąć uwagę widzów efektami wizualnymi i spektakularną akcją, ale niestety traci się w chaosie swojej własnej narracji. Dla fanów serii może to być kolejna okazja do podziwiania ulubionych robotów walczących na wielkim ekranie, ale dla widzów szukających głębszych treści i solidnej fabuły, ten film może być rozczarowaniem.