W momencie, gdy 84-metrowa maszyna z 63 osobami na pokładzie znika na Oceanie Północnym bez ostatniego meldunku, wysyłając S.O.S. sygnał, twórczy umysł jest poruszony…
Do dziś nie wiadomo, w jaki sposób i gdzie dokładnie ORP „Orzeł”, jeden z dwóch bliźniaczych okrętów podwodnych (rodzeństwo ORP „Sępa”), pracował przed II Wielką Wojną w holenderskiej stoczni dla sił Czystej Marynarki Wojennej . Aby znaleźć jego zniszczenie, założono placówkę Finding the Bird. Jako element tego programu, program „Santi-Track down the Bird” został wysłany, ale do tego momentu wysiłki, podjęte od około 2008 roku, zakończyły się rozczarowaniem. Jacek Bławut, nadzorca filmu „Orzeł. Ostatnia straż” ma wgląd jako producent narracyjny, więc odkrył prawdopodobnie wszystkie znane dziś dane, aby odtworzyć ostatnią misję łodzi tak rzetelnie, jak można było się spodziewać i opowiedzieć najbardziej prawdopodobny wariant jego zanik.
Widz jest szybko wrzucany w głęboką wodę, na wypadek, gdyby nie miał najmniejszego pojęcia o przeszłych losach „Orła” (np. wspaniała ucieczka z Tallina, która okazała się skuteczna mimo braku przewodników zabranych z Szyby w porcie), nie dowie się o nich z filmu. W każdym razie ma okazję doświadczyć zdumiewającego doświadczenia. Aby jak najwierniej odwzorować warunki panujące na łodzi podwodnej, pomysłodawczyni scenografii Marcelina Start Konikowska skonstruowała ją w skali 1:1. Dzięki temu my – obserwatorzy możemy zajrzeć do środka przez otwory, poczuć ciężkie, klaustrofobiczne powietrze, spojrzeć na poszczególne pomieszczenia z różnych punktów widzenia. Zwrócić uwagę na silny składnik żołądka, którym od dawna żyje grupa sześćdziesięciu z północy. Obraz jest rozsądny do tego stopnia, że kiedy „Ptak” wpływa, my wpływamy nim.
Dźwiękowa strona jest również niezwykła, każde uderzenie, uderzenie, pisk, zgrzytanie metalu o metal, wywołujące dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Głosy dobiegają z tuby, a to oznacza, że niekoniecznie rozumiemy, o czym mówią postacie. Może celowo? Bo jednostki są w filmie swego rodzaju fundamentem. Animatorzy grają dobrze, projekcje wydają się odnosić sukcesy. Tomasz Ziętek jako kapitan Jan Grudziński jest w każdym razie precyzyjnym centrum, a Antoni Pawlicki, Mateusz Kościukiewicz, Adam Woronowicz, Rafał Zawierucha i Tomasz Schuchardt nienagannie pasują do swoich legend, ale czegoś tu brakuje. Chciałoby się więcej takich minut, gdy grupa ogląda holenderskie wesele przez peryskop. Ktoś może chcieć lepiej zrozumieć jej wewnętrzne procesy myślowe i sentymenty. Ludzkie struny wyrywają się znikąd – jakiś życiowy partner, niedawno poczęty młodzieniec, radykalny dziadek – żeby się już nie pojawiać i nie mieć większego znaczenia. Więc po co je przenosić? W każdym razie jest mnóstwo fachowego żargonu, rozkazów, zdjęć, wyborów, których laik ma prawo nie rozumieć. Tutaj, jak chciałbym sądzić, dokładność dokumentalisty okazała się przerażająca.
Czym więc jest ten film? Erotyczne – powiedział Mateusz Kościukiewicz, który zagrał w nim porucznika Andrzeja Piaseckiego „Pabla”. Znacząco wpływa na słuch, wzrok, a nawet węch, więc gdy się na niego spojrzy, wyobrażenie sobie zapachu potu, regurgitacji, oleju i paliwa jest proste. Istotne? Rzeczywiście, pozwala ci uniknąć pustki ludzi, którzy nawet przez sekundę myśleli, że zejdą pod wodę, aby walczyć z wrogiem jako niewidzialnym, dopóki naprawdę nie zniknęli. Tak czy inaczej, jego głównym bohaterem jest bez wątpienia ORP „Orzeł”.
To nie jest obraz dla wszystkich, z wyjątkiem wielbicieli łodzi podwodnej lub drugiej Wielkiej Wojny, ale jeśli nie obejrzysz go, tylko w filmie. Następnie w tym momencie infiltruje szpik kostny.